sobota, 22 lutego 2014

Rozdział 2

Gdy obudziłam się rano była godzina 5:24. Nie pamiętam co mi się śniło ale nie było to nic nad zwyczajnego. Boże... Dopiero teraz zorientowałam się że Harry leży obok mnie, a tak właściwie to się do mnie przytula! Szybko zerwałam się z łóżka nie zważając na to czy go obudzę czy nie. Tylko coś wybełkotał i przekręcił się na drugi bok. Założyłam kapcie i wzięłam wczorajsze jeansy i koszulę. Kierowałam się do łazienki, z zamiarem odświerzenia się ale coś koniecznie nie chciało żebym tam dotarła i się o nie potknęła. Podniosłam się i otrzepałam, na szczęście ciuchy zamortyzowały mój upadek dzięki czemu nie był on aż tak bolesny. Weszłam do łazienki, ciuchy rzuciłam na pralkę, a sama wczłapałam się pod prysznic. Strumienie letniej wody idealnie łagodziły mój wczorajszy stres, który jeszcze do końca ze mnie nie zeszedł. Ubrałam się, związałam włosy w kucyka i po schodach zeszłam na dół. Opadłam na kanapę, nie włączałam telewizora bo bym go obudziła. Zaczęłam rozmyślać nad tym po co ja tu jeszcze siedzę. Wstałam z kanapy i wdrapałam się po schodach prosto do sypialni w której była ogromna szafa, w której była moja torebka. Na palcach weszłam do pokoju i wzięłam torebkę. Po chwili byłam na dole. Napisałam mu karteczkę:

Hej Harry!

Dziękuję Ci bardzo za przenocowanie mnie u siebie. Jestem Ci za to bardzo wdzięczna :)
Na razie będę w jakimś motelu ale liczę na to że jeszcze kiedyś się spotkamy xx  ~Megan

Pozostawiając karteczkę na kuchennym stole wyszłam z jego domu. W przeciwieństwie do wczorajszej pogody dzisiaj świeciło słońce i było bardzo ciepło. Nawet nie było śladu po wczorajszej ulewie. Dopiero po chwili zorientowałam się, że nie wiem gdzie jestem i nie znam drogi do dom... A no tak.. Ja przecież nie mam domu. Pierwszą myślą jaka wpadła mi do głowy to ponowne pójście do Amber, ale pewnie miała kaca po wczorajszej imprezie. Najpierw musiałam się stąd wydostać, to osiedle było ogromne. Dobrą godzinę błąkałam się między alejkami domów jedno rodzinnych aż w końcu znalazłam wyjście. Teraz pojadę do parku, tak dla zabicia czasu. Wyszłam na jakąś szosę. Nigdy wcześniej jej nie widziałam, a z Harrym jechałam normalną drogą. Nie wiedziałam czy mam się wrócić czy też iść przed siebie. Po dłuższym zastanowieniu ruszyłam przed siebie. Bałam się, nie wiedziałam gdzie jestem ale szłam. Co jakiś czas obok mnie przejeżdżały jakieś samochody lub ciężarówki. Nie wiedziałam czy oddalam się od miasta czy też się do niego przybliżam. Nagle zobaczyłam bardzo dobrze znany mi samochód. Kurwa! Wskoczyłam w krzaki.
Gdy samochód oddalił się za tyle że kierowca nie mógł mnie zobaczyć cała obolała wyszłam z krzaków. To był Ryan. Po co on tu jechał? Albo czego on tu szukał? Z powrotem szłam w tym samym kierunku licząc na to że dojdę do miasta. Po głowie błąkały mi się różne myśli, miałam ich natłok. Nie wiem ile tak szłam ale powoli zaczynałam się robić głodna. Przyspieszułam kroku, a właściwie to prawie biegłam, żeby tylko dotrzeć jak najszybciej do miasta. Nie miałam już sił, a więc usiadłam na jakimś sporym kamieniu. To koniec.. To koniec... To koniec!!! Przez ten cały czas szłam w złym kierunku. Byłam wprost załamana. Ale jak to ja musiałam wpakować się w jeszcze gorsze bagno i zacząć iść w tą samą stronę! Szosa
 gdzieś gwałtownie skręciła, a ja weszłam na wzgórze i oparłam się o drzewo. Wpatrywałam się w jakim kierunku biegnie szosa i na małe punkty podążające nią. Nie wiem ile tam spędziłam ale zdążyło się już zrobić ciemno.  Wstałam i obróciłam się na pięcie. Nie wierzyłam własnym oczom... Przed moimi oczami ukazało się miasto w dolinie, to chyba Chichester. Byłam tu z 3 razy. Boże... Ja przeszłam prawie 30 km! Ruszyłam w stronę miasta. Schodziłam z góry. To nie była taka mała górka która ma 10 m wysokości. Mieszkańcy Chichester widzieli ją jako górę mającą dobre 50 m! Mijając skały, zboża, drzewa wreszcie dotarłam na sam dół. Ruszyłam w stronę miasteczka. Głód nasilał się, aż tak że za godzinę będzie do nie wytrzymania. Wreszcie dotarłam do miasta! Kierowałam się małymi krętymi uliczkami coraz bardziej zbliżając się do centrum.
- Megan?!- ktoś za mną mnie wołał. Poznałam ten głos i po chwili biegłam najszybciej jak mogłam. Nie było tu wielu ludzi bo byłam jeszcze na przedmieściach. Nagle usłyszałam zbliżający się tupot stóp.

__________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
Wreszcie udało mi się coś napisać :) Wiem, że rozdział przymulony i wgl. ale o następny się na prawdę postaram.

1 komentarz:

  1. Bardzo ciekawe opowiadanie ^^
    Megan, biedactwo, przeszła aż 30 km! Nieludzkie :D
    Ciekawe, kto to ją spotkał w Chichester... Ryan? Harry? Ktoś, o kim nie mam pojęcia?
    Dużo niewiadomych, ale lubię blogi, gdzie nie wszystko jest jasne :)
    Pozdrawiam xx.

    OdpowiedzUsuń